piątek, 27 kwietnia 2012

Niezbędnik iPhona

Niezbędnik do iPhona powstał jak to w większości moich robótek z potrzeby. Trzeba było jakoś gadżet opakować;)
w jabłuszku miały się schować słuchawki ale narazie żal mi wypychać kieszonkę;)
etui uszte tak aby po pociągnięciu zapięcia telefon się wysunął ... to działa! :)
projekt i wykonanie> JA

niedziela, 22 kwietnia 2012

Niedoskonałości ...

Zaczynałam wierzyć że sutaszowanie mi wychodzi, ale zaczęłam się zrażać po tym, jak niedoskonałe kolczyki mi wychodzą. Będę próbować ale czy kiedyś będzie lepiej?

Powrót do przeszłości

Białuty - wieś w województwie warmińsko – mazurskim. Jako dziecko spędzałam tam każde wakacje. Moi dziadkowie mieszkali tam i prowadzili dom i gospodarstwo. Wieś powstała dawno, w 1371 roku. Przy wjedzie do wsi stoją, ruiny kościoła ewangelickiego zbudowanego z 1701 roku.
Wiele razy przejeżdżałam lub przechodziłam koło niego, nigdy jednak nie zajrzałam do niego i choć wejście do Kocioła nie było zabarykadowane to uchylona tajemniczo furtka nie zachęcała mnie jednak do przekroczenia jej progu. Dziś w tej wsi nie mieszkają już moi dziadkowie i prawie cała rodzina wyjechała do mniejszych lub większych miast, a ja właśnie tam dziś pojechałam by zwiedzić wnętrze kościoła i by napawać się klimatem miejsca gdzie spędziłam przecież dużą część mojego życia. W samo południe dojechaliśmy (z mężem) do wsi i zaparkowaliśmy przed wejściem do kościoła. Uchylona furtka jak zwykle zapraszała do wejścia choć z daleka widać było ostrzegający napis, „uwaga grozi zawaleniem”. Cóż ryzyk fizyk. Przygotowałam się na poważną dawkę przeszłości. Kościół zamknięty, jak się okazało jedyne wejście do kościoła jest w nawie bocznej bo nie ma w niej drzwi. Zza kościoła wychylają się nieduże grobowce oraz małe krzyże, które zdradzają klimat dawnych lat i działają na wyobraźnię. Robie kilka zdjęć krzyżom, grobowce pozostawiam poza obiektywem bo nie wydaje mi się za stosowne fotografowanie ich.
Wchodzę do środka, wszystko zniszczone , jest bardzo nie wiele całych elementów. Zapadnięty dach, zarwany chór, brak organów, stały element stanowiący pewnie ich cześć wisi krzywo w powietrzu, zawalone schody na ambonę , opustoszały ołtarz , kilka ław tych z ostatnich rządów jeszcze stoi a reszta to tylko sterta desek i gruzu które zatarły ślady przychodzących tam dawniej ludzi.
Cóż, szkoda że nie jestem małą 400-letnią mróweczką która mogła by pamiętać jak wtedy wyglądała rzeczywistość a przede wszystkim ludzie którzy tam przychodzili. Kim oni byli i jak żyli?. Gotyckie resztki napisów niczego nie zdradzają, o niczym mi nie mówią, nie niosą dla mnie żadnego przesłania , może poza tym że wydaje mi się to takie prawdziwe i tak intrygujące. Jakiś duch czasu siedzi w tym miejscu i nie pozwolił na zatarcie wszystkich śladów, tych odległych i takich innych.
Jeszcze tylko zerkam przez okno na niebo, wtedy ono tez tu było, i drzewa. Gdyby mogły cos opowiedzieć, nie nie opowiedzą. W bezpośrednim sąsiedztwie kościoła są normalne domy, rodziny wiodą tu normalne życie, i choć nie ma tu willi z basenem są kury i pranie się suszy na sznurku. Wszystko się dzieje jak by nigdy nic choć szaro i jakoś tak markotnie. A mnie się przypomina to miejsce 20 lat temu a była tu inna rzeczywistość To w Białutach odbywały się słynne na cały region odpusty. Tu raz do roku na ten wielki odpust zjeżdżała się nie tylko cała wieś ale i okoliczne wsie. Cała ulica koło kościoła zastawiona była kolorowymi kramami. Pamiętam piłeczkę na gumce i wiatrak błyszczący, ruszającego skrzydełkami motylka i plastikowy autobus. Hmm dobrze mieć takie miejsca do których się wraca, bo wraca się nie tylko do miejsca . ale do siebie, siebie z tamtych lat.

piątek, 20 kwietnia 2012

W czasie deszczu dzieci się nudzą ....
i nie tylko dzieci się nudzą ale czasem dorośli też, zwłaszcza jak dopadnie ich wiosenne przeziębienie i tam kilka jeszcze nieszczęśliwych przypadków które skutecznie eliminują jaką kol-wiek aktywność (nawet łóżkową) Na szczęście deszczyk i soczysta trwa która zza okna przyciągnęła moją uwagę skłoniła mnie do pstryknięcia jej kilku fotek a bujna zieleń ukoiła moje stresy, zmęczenie po całotygodniowej walce;) świat zaczął się nagle wydawać lepszy, piękniejszy a efekty sesji zroszonej trawie wypadły całkiem nieźle. Na koniec łut szczęścia oszołomił mnie całkowicie i teraz to już nie wiem czy aby nie za wiele jak na jeden dzień:) Znalazłam kilka koniczynek ale nie były to nawet trójlistne, zwyczajne, te najbardziej popularne na naszych polskich łączkach (notabene w Irlandii będące szczęśliwym symbolem w narodowym herbie ) Znalazłam prawdziwą czterolistną przynoszącą szczęście, której według tradycji każdy listek coś symbolizuje. Pierwszy oznacza nadzieję, drugi wiarę, trzeci miłość, a czwarty szczęście (tu mi się od razu skojarzyło logo PSL:)))> Oto ona.
ale naprawdę mało tego, znalazłam też pięciolistną koniczynkę. Nie mam wiedzy na temat symboliki tego przypadku. Ktoś jedynie wspomniał na jakimś forum, że od kiedy znalazł taką ma cytuje "zajeb..stego pecha". No nie wiem , nie wiem ;) faktem jest to że bliżej jest mi już do pobicia rekordu Guinnessa niż dalej bo rekord wynosi 18 listków a ja będę szukała dalej;). Oto i ona: